Słoń (PL) - Butterfly (Prequel) - Tekst piosenki, lyrics - teksciki.pl

Butterfly (Prequel)

Słoń (PL)

Mutylator

61

Polski Rap

Tekst piosenki
Lato było tak gorące, jak gorące jest piekło Mimo, że Lubelszczyzna to nie południe Włoch Starzy rolnicy mówili, że jak jeszcze coś nie zwiędło To albo zaraz zwiędnie, albo zamieni się w proch Sobotnia noc, dyskoteka w środku pola Popegeerowska buda zamieniona w wielki klub Na niebie reflektory, tańce, hulanka, swawola W tą lipcową noc przyszło z półtora tysiąca głów Minęli tłum wchodząc od razu do auta Nie chcieli, żeby na jaw wypłynął ich mały sekret Ona i on, zakonspirowana randka Moment po tym, jak ruszyli licznik wyświetlał setkę Miał srebrne BMW, 5.0 na kablu Był szefem bramki w klubie, nikt w twarz by mu nie napluł Doświadczony w bojach, uczestnik wielu awantur Lecz gdy się poznali zawirował cały świat mu DJ w radiu mówił, że za moment północ Chwilę później Markowski pytał Jolki czy pamięta Tomek miał ciężką nogę, ryczał diesel turbo Dziewczyna nerwowo ściskała fotel na zakrętach Minęli cmentarz i kościół w jednej z mieścin Jadąc czym prędzej w potajemne miejsce spotkań Patrzył ukradkiem na jej nogi i piersi Czując narastające ciepło poniżej żołądka W okolicznych wioskach mówili, że po zmierzchu Było tak duszno jakbyś oddychał smołą Psy szczekały całą noc, coś wisiało w powietrzu I nawet księżyc przybrał niezdrowy, trupi kolor Pędzili szosą, las był coraz bardziej gęsty Zostawili dawno w tyle ostatnie domostwo On starał się być zimny, nie pokazał, że się stęsknił Nie chciał, żeby pomyślała, że go za bardzo poniosło Podobno nie istnieje miłość bez bólu Ona też się zakochała, co wzbudzało w niej strach A mamusia mówiła: "Tylko pamiętaj córuś Z łóżka do serduszka jest bardzo krótki szlak" Jej matkę zabrał rak jakieś pół roku wcześniej Nie ma i nie chciała mieć kontaktu z ojcem Odszedł, jak była mała; podobno mieszka w Niemczech Został po nim dług i garść gorzkich wspomnień Z Tomkiem się poznała w klubie na którejś z imprez Działali na siebie jak zapałki na dziecko Mimo, że był żonaty i z początku było dziwnie To każda chwila rozłąki ciągnęła się wieczność Skręcili w leśną ścieżkę między drzewami Gdybyś nie był stąd, pewnie byś nie zauważył dróżki Minęli stary szlaban, który zresztą był zerwany Informacja o zakazie wjazdu na teren puszczy Schowani przed ludźmi, przed oceniającym wzrokiem Sam wiesz, że większość z nich to zwykli zdrajcy Chwilę się toczyli przez wyboistą drogę A na lusterku Wunder-Baum radośnie tańczył Gałęzie jak macki oplatały karoserię Zarośla w milczeniu zamykały się za nimi Jakby gąszcz chciał ich wciągnąć w swoją czarną głębię Wchłaniając auto w swój żyjący labirynt Na finisz dojechali kwadrans po dwunastej Niewielka polanka ukryta pośród drzew I zamiast tak po prostu zabawić się rubasznie Zastygli w pocałunku tak gorącym jak krew Wnet rzucili się na siebie pchani pożądaniem Bez żadnej gry wstępnej, bez zbędnych rozmów W gęstwinie odbywał się ich miłosny taniec Spletli się jak węże na lasce Heroldów W ogniu namiętności, w wirze dzikich uczuć Ukryci przed światem nie myśleli czym jest wstyd Ona podciągnęła kieckę, on nie ściągnął nawet butów Aby po kilku chwilach razem osiągnąć szczyt Każde z nich czekało na ten moment Próbując złapać oddech leżeli tak we dwoje Chwyciła go za rękę i powiedziała: "Tomek Będziesz musiał w końcu powiedzieć o nas żonie" Podciągnął spodnie, w milczeniu wyszedł z auta Od razu uderzył w niego gorący podmuch Nerwy zagotowały się w nim niczym magma I czuł, że szykuje się jedna z cięższych rozmów "Odpuść" rzucił pod nosem jak do niego przyszła Stał oparty o maskę, światła padały na las "Mam już dość", powiedziała, "ciągle czuję się jak dziwka" Krótka wymiana zdań zamieniła się we wrzask "Noż kurwa mać" wyrzucił z siebie nagle Cały się napiął niczym cięciwa łuku "Wiesz, że mam rodzinę i to nie jest takie łatwe Powiedziałem, że nie możesz już przychodzić do klubu" Bez ruchu stała obserwując jak się miotał Odgarnęła włosy i puściła mu kontrę "Może w końcu się zamkniesz i dasz mi dojść do słowa Nie przyjechałam tutaj byś darł na mnie mordę Nie jestem Twoją call girl jak te barowe kurwy Nie jak te szmaty, które rżną Twoi głupi kumple" Kiedy podeszła bliżej on jakby się skurczył A przekleństwa z jej ust zaczęły się sypać hurtem Ich kłótnie były tak dzikie jak namiętność Choć nie przyzna tego nikt to każdy z nich ma rację On oprócz żony miał przecież jeszcze dziecko Dlatego ta sytuacja siedziała w nim jak bagnet Zabawne, że życie czasem płata nam figle A amor chyba tak dla jaj strzela na oślep Bo choć bardzo by chcieli to problem sam nie zniknie A wypowiadane słowa ranią tak głęboko, jak ostrze "Żałosne" wycedził przez zaciśnięte zęby A wyraz zakłopotania na jego twarzy znikł Chyba coś w nim pękło, bo puściły mu nerwy I dodał, że oprócz niego nie został jej nikt Ucięła w mig, oczy nabiegły łzami To nie był pierwszy raz, gdy sprawił jej spory ból Chciał to wycofać, lecz po prostu zamilkł I tylko ją przytulił żałując swoich słów "Czemu znów mnie ranisz?" powiedziała płacząc "Mówisz do mnie jakbyś był zwykłym gnojem" "Motylku, przepraszam, te słowa nic nie znaczą" Czuł na swoich plecach jej rozedrgane dłonie Mówił tak do niej przez tatuaż na karku Maleńki motylek spleciony z kilku kresek Zawsze świeże związki to emocjonalny parkour Dłuższą chwilę stali milcząc przytuleni w lesie Nagle reset, światła i radio w aucie zgasły W moment było ciemniej niż w morskiej otchłani "To pewnie akumulator" rzucił trzymając się maski Po omacku wszedł do auta i spróbował odpalić Zero, wszystko na nic, nawet najmniejszej iskry Z samochodu dochodziły odgłosy szperania Poirytowany Tomek szukał zapalniczki Bo jego telefon jak na złość też nie działał "Jebana bateria" pod nosem wycedził Chwycił jej torebkę, żeby wynurać smartfon Co jest grane, jej komórka też przestała świecić? I nawet rozbawiony, w zrezygnowaniu parsknął "Jak to nie działa? Uwierzyć w to nie mogę Naprawdę ktoś rzucił na nas klątwę dziś kochana" Wrócił do niej oświetlając zapaliczką drogę "Najwyraźniej zostaniemy w tych zaroślach do rana" Milczała, on czuł, że ma przepocony T-shirt Przynajmniej w tym zaduchu nie będzie im chłodno Już chciała coś powiedzieć, gdy nagle przerwał ciszę Dochodzący z krzaków nieokreślony odgłos "Kto to?" rzuciła, ale bramkarz już się spiął "Skończ te podchody jak nie chcesz wyłapać w twarz" Trzymając zapalniczkę do przodu wysunął dłoń A kilka metrów przed nim lekko poruszył się krzak "Strach cię obleciał?", mężczyzna wszedł w zarośla Ona syknęła: "Uważaj, może to dzik" Z lekkim niepokojem śledziła wzrokiem Tomka Wtem światło zgasło i dobiegł ją głuchy krzyk Zrobiła krok w tył, stanęła jak kołek Wokół idealna cisza, słyszała własny oddech Żadnych dźwięków, nic, zero leśnych stworzeń I dopiero poczuła, że ma plecy całe mokre "Tomek, to jest podłe!" przerwała martwą ciszę Jej głos drżał, a strach ściskał gardło Chciała coś jeszcze dodać, ale wybuchła krzykiem Bo ni stąd, ni zowąd nagle odpaliło auto Radio szalało, jakby żyło własnym życiem Z głośników wydobywały się dziwne dźwięki Jelita w jej brzuchu się ścisnęły jak stryczek A jedyne co słyszała w swojej głowie to "Biegnij" Nie wzięła torebki, szybko minęła samochód Pędziła przez krzaki pchana pierwotnym lękiem Gęste zarośla spowalniały pęd galopu Wiedziała tylko, że w stronę głównej szosy biegnie Metr za metrem przedzierała się przez chaszcze W kierunku przyjazdu stara się trzymać dukt tu Mimo, że się zasłania, krzaki drapały twarz jej A wołanie o pomoc nie dało żadnego skutku Wzmożona praca mózgu, adrenalinowy skok Jakiś zwierzęcy instynkt pchał dziewczynę przed siebie W którymś momencie boleśnie przetarła sobie bok Kiedy o mały włos się nie roztrzaskała na drzewie Nie wiem jak długo gnała, ile można tak pędzić Ile można biec przez las po ciemku, na szagę Zdyszana, przestraszona, pocięta od gałęzi Ciągle czuła, że coś za sekundę chwyci ją za ramię Naprawdę w powietrzu była jakaś dziwna aura Lecz ona do przodu parła, znieczulona przez strach Chyba w oddali widziała światła jakiegoś auta Przecież gdzieś musi się skończyć ten przeklęty las Nagle trach, potknęła się o korzeń lub pieniek Prawą ręką zdążyła zasłonić sobie twarz Drugą wyciąga przed siebie i ciężko pada na ziemię Czując w przedramieniu porażający trzask Wstań i biegnij, krzycz na całe gardło Gdzieś w pobliżu jest szosa, bo widziałaś samochód Pod lasem niedaleko stoi jakieś gospodarstwo Tam na pewno będzie ktoś, kto będzie mógł ci pomóc Pędziła w popłochu podtrzymując lewą rękę Mimo niezliczonych ran przed siebie wciąż parła Na utwardzonej glebie czuła się znacznie pewniej Gdy niespodziewanie spadł na nią z góry snop światła Stopklatka, nie wierzyła oczom Zasłoniła się oświetlona zimnym blaskiem Coś znad drzew świeciło niczym w tunelu pociąg Zastygła mrużąc ślepia jakby miała jaskrę Zdrętwiały jej palce, następnie nogi, ręce Chciała biec, lecz nie mogła oderwać od ziemi pięt Parsknęła tylko śliną przez zaciśniętą szczękę A światłu zaczął towarzyszyć pulsujący dźwięk Wibrujący tembr niczym mechaniczna mantra W dziewczynie przerażenie rosło jak tasiemiec Ma wrażenie, że się chyba zbliża w stronę światła Nawet nie wiedziała, kiedy uniosła się nad ziemię Zapewne nigdy w życiu nie czuła się tak lekko Sztywna niczym posąg dryfowała ponad las W jej umyśle dziki strach zamieniał się w szaleństwo Aż nad koronami drzew ją wchłonął zimny blask
Tłumaczenie
Brak

Najnowsze teksty piosenek

Sprawdź teksty piosenek i albumy dodane w ciągu ostatnich 7 dni